„Wielkie kino. 150 filmów, które musisz zobaczyć” Jan F. Lewandowski Najsławniejsze dzieło kinematografii greckiej zostało zrealizowane przez wybitnego reżysera Michaela Cacoyannisa w koprodukcji z Amerykanami, na podstawie głośnej powieści greckiego pisarza Nikosa Kazandzakisa. Akcja Greka Zorby rozgrywa się na Krecie, gdzie kręcono również zdjęcia z udziałem miejscowej ludności w roli statystów. Istota tego filmu, wpisanego w scenerię i tradycję helleńską, zawiera się najpełniej w niezwykłej postaci Alexisa Zorby, w którego wprost genialnie wcielił się Anthony Quinn. Zorba przypomina nieco starożytnych herosów, ale jest równocześnie postacią niesłychanie żywiołową, przepełnioną radością życia codziennego. Jego partnerem staje się pewien brytyjski pisarz, przybywający na Kretę z zamiarem uruchomienia odziedziczonej po ojcu kopalni węgla. Pełen witalności Zorba wiąże swój los z Brytyjczykiem, wprowadzając go w greckie realia i ucząc życia. Konstrukcja fabularna filmu opiera się na przypowieści o panu i słudze, na przyjaźni rodzącej się między sfrustrowanym intelektualistą i pełnym optymizmu włóczęgą. W swym porywającym dziele Cacoyannis potrafi przekazać niezwykle sugestywnie koloryt greckiej prowincji, gdzie panowały zupełnie archaiczne stosunki. Widoczne są tu ślady neorealistycznej fascynacji. Jednak Grek Zorba staje się czymś więcej - refleksyjną przypowieścią o sztuce i radości życia, co odzwierciedla szczególnie sławna ostatnia scena, w której budowa kopalni kończy się katastrofą. Bohaterowie przechodzą nad tym faktem do porządku i tańczą na gruzach kopalni do świetnej kompozycji Mikisa Theodorakisa, która w niemałym stopniu przyczyniła się do sukcesu filmu. W tym żywiołowym tańcu na pustej plaży dają dowód radości życia, co właśnie największej mierze określa sens dzieła Cacoyannisa. ( źródło: „Wielkie kino. 150 filmów, które musisz zobaczyć” Jan F. Lewandowski, s. 124) Wciąż piękna katastrofa. "Grek Zorba" uwodzi. (Stopklatka.pl, Piotr Czerkawski, 12.02.2011) Alexis Zorba się sprzedał. Dziś firmuje swoim nazwiskiem nieświeży gyros, obciachowe tancbudy i kretyńskie wojaże po Krecie. Cała ta „moja wielka grecka żenada” nie trwa jednak od zawsze. Powtórna premiera filmu Mihalisa Kakogannisa przywraca jego bohaterowi utraconą godność. Udowadnia, że staruszek Zorba nie da się odesłać do lamusa. Mimo upływu lat zachował niespożytą energię. Nie ukrywam, że obawiałem się powtórnego seansu „Greka Zorby”. Zupełnie niepotrzebnie. Mój stosunek do ekranizacji powieści Nikosa Kazantzakisa pozostaje jedyny w swoim rodzaju. Podobnych emocji doświadczyłem tylko w zetknięciu z kinową wersją „Śniadania u Tiffany’ego”. Oba filmy przegrywają starcie z literackimi pierwowzorami. Tyle tylko, że wcale nie chcą z nimi współzawodniczyć. Rezygnacja z części fabularnych dylematów i subtelny zwrot w kierunku szczęśliwego zakończenia jest efektem świadomej strategii. Kojarzący się z oboma filmami uśmiech wzruszenia każe mi ją w pełni zaaprobować. Owszem, twórca „Zorby” nonszalancko potraktował grecką tradycję. Przyczynił się do uznania prostego górnika za masowego bohatera. Zgodził się, aby bohater spopularyzował pseudoludowy taniec w rzeczywistości pozostający wymysłem choreografa. Temu wszystkiemu zawdzięczamy jednak jeden z najpiękniejszych finałów w historii kina. Początkowo Zorba aż prosi się jednak, by traktować go z nieufnością. Dokładnie tak zachowuje się Basil- dystyngowany Anglik stykający się z Grekiem w portowej poczekalni. Z biegiem czasu hałaśliwa bezpośredniość Zorby przestaje budzić zakłopotanie. Dystans się skraca, różnice zacierają, a chłodna rezerwa ustępuje miejsca rosnącej fascynacji. W końcu Zorba to żaden wioskowy wesołek. Grekowi bliżej raczej do Seneki przekonującego, że „prawdziwa radość jest rzeczą poważną”. Właśnie taką myśl daje się wyczytać z przeoranej doświadczeniem twarzy Anthony’ego Quinna. Z dzisiejszej perspektywy jego Zorba wydaje się pradziadkiem Amelii, a nade wszystko Guida z „Życie jest piękne”. Dla przenikliwego błazna recepta na życie kryje się w nieokiełznanym śmiechu i opętańczym tańcu. To pierwsze, swą dosadnością ma szansę zagłuszyć przebyte cierpienia. Drugie, dzięki pasji i żywiołowości pozwala oddalić myśli o śmierci. Przede wszystkim jednak, Zorba wygrywa na swym santuri hymn na cześć wolności. Bohater odrzuca wszelkie rygory, dogmaty i konwenanse. Żyje w zgodzie z instynktem warunkującym radość życia. Taka konstrukcja bohatera czyni z filmu pełen pasji manifest indywidualizmu. W ten sposób może być on odczytywany jako gorący sprzeciw wobec trudnej dwudziestowiecznej historii Grecji. Nikos Kazantzakis wydawał swą powieść w przededniu krwawej wojny domowej. Film Mihalisa Kakogannisa powstał na trzy lata przed zamachem stanu wznoszącym do władzy wojskową juntę „czarnych pułkowników”. To się czuje. Na idealnym obrazku powstają widoczne rysy. W „Greku Zorbie” z nieufnością podchodzi się do jednostek niezdolnych do samodzielnego myślenia. Braciszkowie z prawosławnego klasztoru zostają jedynie ugodzeni ostrzem delikatnej satyry. Prawdziwą grozę wzbudza anonimowy tłum. W imię fałszywie pojętej tradycji tłuszcza daje upust niemożliwym do zaspokojenia żądzom. We wstrząsającej scenie grupa mężczyzn dokonuje samosądu na pięknej wdowie. Oskarżyciele zarzucają kobiecie tylko, że ośmieliła się żyć inaczej niż tego oczekiwali. To jednak wystarczy do orzeczenia kary śmierci. Nie ma wątpliwości, że jej wykonawcy już za chwilę ruszą na barykady, by utorować drogę totalitarnemu reżimowi. Obca Zorbie postawa zgody na zniewolenie dotyczy także konkretnych jednostek. Zakochana w Greku Madame Hortensja żyje w więzieniu chwalebnej przeszłości. Pretensjonalna dama wzbudza na przemian śmiech, współczucie i irytację. Jeszcze większy problem staje się udziałem Basila. Przyjaciel Zorby stanowi jego całkowite przeciwieństwo. Flegmatyczny Anglik decyduje się jednak zagrać va banque. Odrzuca w kąt uczone książki i wreszcie zaczyna myśleć sercem. Pragnie odebrać od Zorby niepowtarzalną lekcję życia. Ilekroć oglądam film Kakogannisa, czuję się jakbym sam siedział w pierwszej ławce. Wiem, że nie będzie łatwo. „Grek Zorba” to znacznie więcej niż kreteńska sielanka. Cała sztuka polega na umiejętności zaakceptowania wpisanej w życie klęski. Na szczęście, katastrofa wciąż może być piękna. Zorbowski śmiech już na zawsze pozostanie zaraźliwy. (Stopklatka.pl, Piotr Czerkawski, 12.02.2011) "Grek Zorba": trzeba cieszyć się życiem póki można, Lesław Dutkowski Blisko pół wieku po premierze obraz Michaela Cacoyannisa wciąż zachwyca genialną kreacją Anthony'ego Quinna, drugoplanową Irene Papas i cudowną muzyką Mikisa Theodorakisa. Anglik Basil (Alan Bates), który jest pisarzem, i Grek Alexis Zorba (Quinn) poznają się w porcie. Pierwszy zabiera drugiego na Kretę, na której ojciec zostawił mu ziemię, a na niej kopalnię węgla brunatnego. Basil godzi się, aby Zorba pomógł mu ją uruchomić. Wierzą, że kiedy to nastąpi, będą czerpać z niej korzyści majątkowe i opływać w dostatki. Bohaterowie "Greka Zorby" do życia podchodzą inaczej. Ich postawy życiowe są znakomicie narysowane. Zorba, choć ciężko doświadczony (śmierć dziecka), to bon vivant, dla którego czas i pieniądze nic nie znaczą. Liczy się korzystanie z okazji podsuwanych przez los, bo - jak mówi - wszyscy skończymy kiedyś jako pokarm dla robaków. Tańczy, gdy jest szczęśliwy i gdy jest załamany. Śmieje się wariacko i na cały regulator. Zostawia zadurzoną w nim podstarzałą właścicielkę pensjonatu, a gdy znajdzie się w mieście, pieniądze na inwestycję w większości przepija i ląduje w łóżku z ponętną panią lekkich obyczajów. Zorba wypomina Basilowi, że za dużo myśli, a za mało działa, odnosząc to do ponętnej wdowy (Papas), którą piętnują mieszkańcy wioski. „Masz wszystko za wyjątkiem jednej rzeczy – szaleństwa” - mówi. Anglik powoli stara się asymilować z mieszkańcami, ale faktycznie jest powściągliwy, nieśmiały, nawet lekko ciapowaty. Dopiero z czasem zaczyna krążyć w nim robak szaleństwa, który w pełni rozkwita w finałowej scenie nauki tańca. Uroczy wariat i stonowany pragmatyk tworzą ciekawą parę, obserwującą wioskowy mikrokosmos, w którym jest sporo do śmiechu, ale nie brak sytuacji przerażających. Toczą zabawne rozmowy, w których Zorba strzela mądrościami doświadczonego życiowo człowieka. Pięknie wchodzi w to muzyka Theodorakisa. Elektryzujące są niektóre kadry - choćby spojrzenie Irene Papas w pierwszej scenie z jej udziałem. Najważniejsze i warte zapamiętania jest główne przesłanie - nie należy za bardzo przejmować się materią. Trzeba cieszyć się życiem póki można. Najlepiej w towarzystwie przyjaciół. (megafon.pl, Lesław Dutkowski, 9.02.2011)
REŻYSER – Mihalis Kakogiannis
Grek z pochodzenia. Po ukończeniu gimnazjum wyjechał do Wielkiej Brytanii gdzie studiował prawo oraz aktorstwo w Central School of Dramatic Art w Londynie. W czasie wojny pracował dla greckiej sekcji BBC, początkowo jako prezenter, a następnie jako producent programów kulturalnych. W 1947 zadebiutował jako aktor grając Heroda w sztuce Salome. W latach 1947-1953 pracował na brytyjskich scenach jako aktor i reżyser. W 1953 powrócił do Grecji, gdzie wyreżyserował swoje pierwsze filmy. Dzięki realizacji takich filmów jak: Windfall in Athens (1954), Stella (1955), Kobieta w czerni (1956), A Matter of Dignity (1958) stał się pierwszym greckim reżyserem, którego nazwisko było znane w świecie. Do historii filmu przeszedł dzięki realizacji Greka Zorby. Jest laureatem wielu nagród, w tym najwyższym wyróżnieniem Akademii Greckiej, oraz nagrodzony we Francji wyróżnieniem : Commandeur des Arts et des Lettres. Do dziś mieszka w Grecji gdzie (z wyjątkiem 7 letniej emigracji w czasie trwania dyktatury wojskowej) tworzy i reżyseruje.
Pobierz aplikację Filmwebu!
Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.