Opowieść o Dzikim Zachodzie, która nie jest typowym westernem. Altman, jak zwykle jest nieufny wobec amerykańskiej mitologii. Historia opowiadana jest bez pośpiechu, niewiele jest w niej dialogów, dzięki temu film jest bardzo liryczny i melancholijny. Dwoje ludzi pogrążonych w codziennej krzątaninie marnuje szansę na prawdziwe uczucie, a główny bohater (najlepsza w karierze rola Warrena Beatty) zmierza do smutnego, pozbawionego jakiegokolwiek sensu końca. Film przesycony jest naturalizmem, ale bez epatowania niepotrzebną brutalnością. Nie ma w nim też zbędnego patosu i moralizatorstwa. Chyba najbardziej bezpretensjonalny obraz jaki widziałem. Autor nie stosuje żadnych sztuczek ani podkreśleń, aby wzbudzić u widza emocje. W tle wspaniała muzyka Leonarda Cohena oraz charakterystyczny dla Altmana dyskretny humor. Ma wszystko to czego szukam w kinie.
Powiem tak: formalnie nie ma się do czego przyczepić. Altman wie co można zrobić z kamerą. Światło, kostiumy, muzyka, charakteryzacja, a nawet język (takie słowa w westernie jak rzeżączka czy okres w 1971r.!) - wszystko do siebie pasuje jak puzzle. Nastrój faktycznie niezwykle nostalgiczny. Do tego przy prawie każdym kadrze miałam uczucie, że jest wyciętym starym klasycznym obrazem (np. na początku scena gry, przejście po moście wiszącym, kąpiące się kobiety, taniec na lodzie). Pod tym względem film jest majstersztykiem i to w zdjęciach jest więcej poezji niż w samym McCabe'ie.
Tylko jedno mnie nie zachwyciło i porwało: sama historia. Ale to już zapewne kwestia osobistych preferencji ;)
Pozdrawiam za polecenie mi tego filmu (znalazłam w Twoich ulubionych)!
Odbieram to doslownie tak jak Ty. Pewnie jeden z najpiekniej nakreconych filmow. I jeden z nudniejszych ;-)
Jeśli to jest dla ciebie najlepsza rola Warrena to pewnie nie widziałeś "Bonnie & Clyde" czy "Bugsy", gdzie aktorsko bije tę postać na głowę. Faktycznie, Altman nie stosuje tu żadnych sztuczek i film pozostaje strasznie nudny, płytki i bez zakończenia. Pozostaje pogratulować ci gustu :)